Kontrola na budowie - strona 3
Słyszałam o inwestorze, który próbował przymusić klientów do wykończenia mieszkań w bardzo krótkim terminie, argumentując, że inaczej nie dostanie pozwolenia na użytkowanie. Jak wygląda ta sprawa: czy wszyscy lokatorzy muszą mieć np. wykończoną łazienkę, żeby na całość inwestycji została udzielona zgoda na użytkowanie?
Najczęstsza sytuacja jest taka, że inwestor występuje z wnioskiem o pozwolenie na użytkowanie w momencie niezakończenia robót wykończeniowych, kiedy nie są np. zainstalowane urządzenia sanitarne czy drzwi wewnętrzne. Musimy pamiętać o tym, co ta decyzja oznacza: mamy zgodzić się na użytkowanie czegoś, co nie spełnia podstawowych wymogów, bo brak baterii w łazience oznacza po prostu, że nie można korzystać z wody, a brak drzwi w jednym miejscu może spowodować, że kuchnia nie będzie tak naprawdę odrębnym pomieszczeniem, tylko stanie się częścią pokoju (co oczywiście dopuszczają przepisy), muszą być jednak wtedy spełnione inne warunki dotyczące wentylacji. My musimy o tym wiedzieć, bo jeżeli stanie się inaczej, to może z tego wyniknąć jakieś nieszczęście. W sytuacji niedokończenia robót są pewne wątpliwości, nie mówiąc już o tym, że twórczość osób wprowadzających się też jest daleko idąca, łącznie ze zmienianiem ścian działowych. Z drugiej strony doskonale rozumiemy całą tę sytuacje, bo prawo nie przewiduje tzw. modelu deweloperskiego i na tym polega cały problem. Gdyby inwestor kończył budowę bez udziału przyszłych właścicieli, to najprawdopodobniej zamontowałby najtańsze baterie, ale przyjęło się, że o wyposażeniu decyduje już mieszkaniec. Dlatego, żeby z jednej strony nie uchybić istocie tej decyzji, a z drugiej nie być w sprzeczności z rzeczywistością, udzielamy pozwolenia na użytkowanie, ale jednocześnie wyznaczamy dodatkowy termin na dokończenie prac wykończeniowych.
Kto później jest z tego rozliczany: mieszkańcy czy inwestor?
Dla nas adresatem tej decyzji jest w dalszym ciągu inwestor. Nie przyjmujemy do wiadomości, że pojawia się nagle stu inwestorów, dla nas inwestor jest jeden i to on odpowiada za to, żeby na budowie było wszystko zrobione i doprowadzone do końca. Po upływie wyznaczonego terminu to od niego oczekujemy informacji o zakończeniu inwestycji. Nie wchodzimy w relacje między deweloperem a nabywcami mieszkań. Z reguły termin na dokończenie prac wykończeniowych jest wyznaczany zgodnie z wolą inwestora, który mówi nam, ile potrzebuje czasu, rzadko zdarza się, żebyśmy ingerowali. Jeżeli ktoś określa za długi termin nieuzasadniony technicznie i zostawia budowę długo nieukończoną, to wtedy interweniujemy, ale zazwyczaj działamy zgodnie z wolą inwestorów. Prawdopodobnie z tego biorą się wymagania inwestorów wobec nabywców. Sytuację bardziej drażliwe sprawdzamy. Była we Wrocławiu taka historia, że jeden z największych deweloperów uważał, że może się pozbyć problemu związanego z robotami wykończeniowymi i zawierał umowy z nabywcami mieszkań w taki sposób, że to oni powinni wszystko skończyć. Nawet w projekcie miał wpisane, że rola inwestora kończy się na stanie deweloperskim, a zapis ten znajdował się w części projektu, która podlega zatwierdzeniu przez organ wydający pozwolenie na budowę bez sprawdzania. Zapomniał tylko, że przedmiotem pozwolenia na użytkowanie jest obiekt, a nie zawartość pozwolenia na budowę, więc cała sprawa musiała zakończyć się zgodnie z prawem, czyli wyznaczyliśmy dodatkowy termin na roboty wykończeniowe i inwestor musiał ich dopilnować.
A jak wygląda odbiór robót wykończeniowych?
Wykończenia w mieszkaniach raczej nie sprawdzamy, opieramy się na danych od kierownika budowy, natomiast jeśli chodzi o dostępność dla osób niepełnosprawnych, to nie zawsze wierzymy w deklaracje, wolimy wszystko sprawdzić, bo w przypadku niewykonania skutkuje to postępowaniem zmierzającym do uchylenia pozwolenia na użytkowanie. Sprawy wykończeniowe to problemy niższej rangi, niestwarzające już takiego niebezpieczeństwa.