Co zrobić z wielką wodą?
Tegoroczna powódź na Dolnym Śląsku nie była w swoich skutkach tak dotkliwa jak ta sprzed 13 lat. Czy możemy więc mieszkać w przekonaniu, że taki kataklizm nigdy nam nie zagrozi? Co może zrobić każdy z nas, żeby się przed nim zabezpieczyć? Postaramy się znaleźć odpowiedzi na te pytania.
To, że w tym roku się udało, nie oznacza niestety, że tak będzie i następnym razem. Znaczy tylko tyle, że obie tegoroczne fale nie były tak wysokie jak ta w 1997 roku. W tym roku wodowskaz na Odrze w Trestnie przed Wrocławiem wskazywał w kulminacji majowej 657 cm, a w czerwcu 514 cm, podczas gdy w lipcu 1997 roku poziom wynosił 724 cm. Ten pomiar, choć ważny, nie decyduje o wszystkim. O stopniu zagrożenia mówi więcej wielkość przepływu.
– Przepływ wody mierzymy w metrach sześciennych na sekundę (m3/s). To, że na wodowskazie przed Wrocławiem jest tyle a tyle centymetrów, nie oznacza, że tak samo wysoka woda dojdzie do miasta – tłumaczy prof. Czesław Szczegielniak, hydrolog z Uniwersytetu Przyrodniczego we Wrocławiu. – Przed miastem mamy przecież poldery, czyli łąki gotowe do tego, by je zalać. W ten sposób możemy zmniejszyć wysokość fali. Będzie ona niższa, ale będzie przepływać dłużej – dodaje.
W czasie majowej fali kulminacyjnej przez Wrocławski Węzeł Wodny przepływało ok. 2,1 tys. metrów sześciennych wody na sekundę
Kiedy jesteśmy bezpieczni
W liczbach wygląda to tak: stolica Dolnego Śląska może być spokojna, gdy przepływ wody w Odrze nie przekracza 2 tys. m3/s, jak twierdziło w tym roku miejskie centrum zarządzania kryzysowego oraz sam prezydent, Rafał Dutkiewicz. Poprzez ustawienie dodatkowych wałów i inne zabiegi można zapewnić bezpieczeństwo, gdy woda osiąga 2,5 tys. m3/s.
– Lepiej jest na wszelki wypadek założyć, że po dokładnym remoncie przez miasto przepłynąć może bezpiecznie 2,4 tys. m3/s, tak jak to liczyli Niemcy – przekonuje prof. Czesław Szczegielniak.
W czasie majowej fali kulminacyjnej mieliśmy ok. 2,1 tys. m3/s, a i tak woda wdarła się na Kozanów, zagrażała osiedlom na Psim Polu i przez uszkodzony w starym porcie kolektor ściekowy zalała ulice pod wiaduktami na Śródmieściu.
Druga, czerwcowa fala nie wyrządziła nam żadnej szkody.
Pamiętajmy jednak, że w 1997 roku, podczas powodzi tysiąclecia, przez Wrocław płynęła woda z szybkością 3,6 tys. m3/s, jak podaje publikacja Programu OderRegio. Gdyby dziś wody było aż tyle, jest prawdopodobne, że skutki nie byłoby lepsze niż 13 lat temu.
Przypływy obietnic
Po powodzi tysiąclecia w 1997 roku mieszkańcy Wrocławia, Opola i wszystkich innych miejscowości nad Odrą usłyszeli, że za pięć lat będą bezpieczni. Lata płyną, rządy się zmieniają, tylko jedno jest stałe – zapewnienie, że za owe pięć lat w końcu powódź przestanie być groźna.
– Pierwszego spotkania po powodzi nie wspominam najlepiej. To było we Wrocławiu. Wszyscy: meteorolodzy, ludzie od melioracji i inni powtarzali, że byli dobrze przygotowani, tylko ta powódź była tak straszna – tak tamte chwile wspomina Bogdan Zdrojewski, w 1997 roku prezydent Wrocławia. Następne spotkanie tydzień później, już w Warszawie, Zdrojewski wspomina lepiej. Pojawiły się konkretne plany: budowa zbiornika retencyjnego Racibórz, modernizacja wrocławskiego węzła wodnego i kilka mniejszych pomysłów, takich jak np. naprawa wałów. Dokładnie te same inwestycje po czterech latach stały się kluczowe w programie Odra 2006. Trzy lata temu miały więc być gotowe.
Od 1997 do 2009 roku udało się naprawić 182 (na ponad 1300) kilometry wałów, zwłaszcza w górnym biegu Odry. Racibórz, Opole czy Brzeg są pod tym względem nieco bezpieczniejsze niż w latach 90. Pokazała to także tegoroczna powódź.
Nie ma, a będzie?
Jednak dwie inwestycje, o których od 12 lat słyszą mieszkańcy miejscowości nad Odrą, iż są kluczowe, wciąż pozostają w sferze planów. Chodzi o modernizację węzła wodnego we Wrocławiu obejmującą 46 różnych zadań: od pogłębienia rzeki do remontów jazów, wałów itd. Wszystko po to, by przez największe miasto nad Odrą mogło naraz przepłynąć bez kłopotów tyle samo wody co w 1997 roku.
Druga inwestycja, która poprawiłaby bezpieczeństwo Wrocławia, ma być zlokalizowana daleko od nas – pod Raciborzem. To tam ma powstać pierwszy w Polsce zbiornik retencyjny na Odrze.
Jego planowana pojemność to 185 mln m3, a powierzchnia ma sięgnąć 2800 ha. To mniej więcej jedna dziesiąta powierzchni Wrocławia. Dlaczego w takim razie jeszcze go nie ma?
– Mówiąc wprost, na zbiornik w Raciborzu nie było pieniędzy – tłumaczył w ubiegłym roku Stanisław Zięba, ówczesny Dyrektor Programu Odra 2006, szósty od początku istnienia Programu. Od roku, ba! – od ponad 10 lat wytłumaczenie jest to samo: pieniądze. Stanisław Zięba wyjaśnia, że na budowę zbiornika i modernizację węzła wodnego we Wrocławiu potrzeba aż 505 mln euro. – Tych pieniędzy nie było. Dziś je mamy i inwestycje będą gotowe w 2015 roku – obiecuje. Tylko czy na pewno?
– Straciliśmy pierwsze kilka lat, gdy w budżecie zarezerwowano pieniądze na zabezpieczenia przeciw powodzi będącej wtedy świeżo w pamięci – na dyskusje, konferencje naukowe i drogie, wciąż przerywane projekty – mówi z goryczą Zdrojewski. – Może teraz w końcu się uda – dodaje.
Co u sąsiadów
Na poziom Odry we Wrocławiu wpływ ma to, czy u jej źródeł i w dorzeczu padają silne deszcze. Jak się okazało w 1997 roku, mogą to być wielkie opady – w ciągu 6 dni na czeskiej stacji synoptycznej Lysa Hora zmierzono 586 mm opadu, czyli jedną trzecią opadów rocznych.
Nasi południowi sąsiedzi po 1997 roku znacznie zwiększyli więc objętość swoich zbiorników retencyjnych, budując dziewiąty, największy z nich – Slezská Harta na rzecze Moravice o zasobności 180 mln m3. Zbiorniki wykorzystywane są głównie w celach gospodarczych i energetycznych. W sumie mają zdolność do retencji 386,4 mln m3 wody, z czego na potrzeby ochrony przeciwpowodziowej przewidzianych jest 56 mln m3. Przy takich wielkościach ważne jest dla nas, jak twierdzi prof. Szczegielniak, jakie zapadają decyzje o zrzucie z nich wody. Jest już lepiej niż w 1997 roku, ponieważ Polacy i Czesi porozumiewają się w tych sprawach. Nikt jednak nie ma złudzeń, że kiedy poziom w zbiornikach przekroczy bezpieczny stan, woda będzie musiała z nich odpływać. Fala powstała z takiego zrzutu dotarłaby do Opola po dwóch, a do Wrocławia po trzech–czterech dniach.
Polder dobry na wszystko?
Bez zbiornika w Raciborzu mamy do obrony jedynie poldery, czyli łąki przeznaczone do tego, by wysoka woda miała się gdzie rozlać. Wrocław chronią trzy: Lipki-Oława, Blizanowice-Trestno i Oławka. Są one w stanie przyjąć odpowiednio: 30, 12 oraz 3,8 mln m3 wody. Wszystkie były wykorzystane w tym roku. Polder to jednak nie zapora – nie da się w nim regulować odpływu wody. Ich działanie w czasie powodzi polega na spłaszczeniu fali kulminacyjnej. Żeby to miało wyraźny efekt, trzeba precyzyjnie przewidzieć, kiedy ona nadejdzie.
Kogo może zalać
Czasu straconego nie nadrobimy. Można wierzyć, że tym razem władze się postarają, ale zawsze warto wiedzieć, jak sami możemy zadbać o własne bezpieczeństwo. Jak, planując zakup domu czy mieszkania, sprawdzić, czy miejsce, o którym myślimy, jest bezpieczne?
– Regionalny Zarząd Gospodarki Wodnej, w myśl ustawy prawo wodne, musi stworzyć studium ochrony przeciwpowodziowej dla poszczególnych rzek – mówi Jerzy Weraksa z miejskiego centrum zarządzania kryzysowego we Wrocławiu.
Oczywiście i tu może być drobny kłopot, bo brakuje pieniędzy także na poważne studia. We Wrocławiu RZGW ma takie dla doliny rzeki Bystrzycy, ale dla Odry jeszcze nie. Mimo wszystko właśnie do RZGW trzeba się udać na samym początku, bo jego pracownicy mają obowiązek udzielić informacji, czy teren, którym się interesujemy, jest zgodnie z prawem określany jako bezpośrednio lub pośrednio zagrożony powodzią.
Ten pierwszy w przypadku Wrocławia to tzw. międzywale, czyli teren między naturalnym brzegiem rzeki a wałem przeciwpowodziowym lub naturalnym wysokim brzegiem. Zgodnie z obowiązującym prawem nie można na tych terenach stawiać budynków.
Gdzie się przeleje
Teren określany w polskim prawie jako potencjalnie zagrożony to taki, który może zostać zalany, gdy przerwany zostanie wał przeciwpowodziowy albo tama lub woda przeleje się przez koronę wałów.
Kłopot w tym, że nigdy do końca nie da przewidzieć, gdzie i co może w czasie powodzi nastąpić. Na ul. Reymonta i Trzebnickiej wylało przecież w tym roku z kanalizacji ściekowej, bo pękł kolektor ściekowy w starym porcie, a woda poprzez kanały wydostała się w najniżej położonych punktach.
Jak oceniają naukowcy, prawdopodobieństwo, że tragedia z 1997 roku się powtórzy, istnieje, ale jest niższe niż 1 proc.
– Tuż po powodzi w 1997 roku oszacowałem to prawdopodobieństwo na 0,1 proc. i dlatego nazwałem ją powodzią tysiąclecia – mówi prof. Szczegielniak. – Wydaje się, że podobnych rozmiarów powódź zanotowano na początku XVI wieku, czyli pięćset lat wcześniej. Nie było wtedy dokładnych pomiarów, mamy tylko opis miejscowości, które znalazły się pod wodą – dodaje.