W tym roku inwestujemy mniej, bo spłacamy długi
O tym, czy finanse miasta są przygotowane na kryzys oraz czy tonie ono w długach rozmawiamy z Marcinem Urbanem, skarbnikiem Wrocławia
Zadłużenie, które niebezpiecznie zbliżyło się do ustawowego progu, kryzys w strefie euro przekładający się na sytuację w Polsce, mniejsze pieniądze na inwestycje... Czy przyszły rok będzie najtrudniejszym z punktu widzenia wrocławskich finansów?
Najtrudniejszy był rok 2009 – kilka miesięcy po upadku Lehman Brothers. Banki zostały z całą masą niespłacalnych kredytów i z tego powodu zmuszono je do zablokowana części środków finansowych. Zmniejszyła się podaż pieniądza, dużo trudniej było o kredyty i firmy zaczęły ciąć koszty.
To się odbiło na finansach Wrocławia.
Zgadza się, choć i tak mieliśmy więcej szczęścia niż inne miasta, ponieważ największe cięcia wprowadzały firmy produkcyjne, a u nas najwięcej jest usług. W efekcie spadek wpływów z CIT był we Wrocławiu niższy niż gdzie indziej.
Teraz też stoimy na progu kryzysu...
Jednak tak negatywnych sygnałów, jakie mieliśmy na początku 2009 roku, nie mamy. Gwałtowne wyhamowanie gospodarki nie nastąpiło. Poza tym jesteśmy lepiej przygotowani, mamy przewidziane w budżecie pieniądze na spłatę zobowiązań, zatem jesteśmy bezpieczniejsi.
Wrocław przeszedł przez kryzys 2009 roku lepiej niż inni także dlatego, że wysoki poziom miejskich
inwestycji generował popyt, którego brakowało na rynku. Teraz inwestycji będzie mniej niż w 2009 roku. Nie obawia się Pan, że przez to jesteśmy bardziej narażeni na kryzys?
Rzeczywiście to był szczyt naszego inwestowania – rok, w którym na inwestycje przeznaczyliśmy rekordowe 1,3 mld zł. W 2012 wydamy mniej, ale znów nie aż tak mało, bo przecież 1 mld zł. Na plus przemawia jeszcze coś: kwoty, które wydaliśmy w latach 2008–2011 np. na drogi, teraz będą procentować.
Gdyby zapytać opozycji, okazałoby się, że do tej pory Wrocław miał tyle długów, że należało je ukrywać w spółkach. Teraz zaś jest jeszcze gorzej i trzeba podwyższyć praktycznie wszystkie opłaty i podatki, bo niebezpieczeństwo, że przekroczymy ustawowe bariery, jest duże i grozi nam zarząd komisaryczny. Czy tak to rzeczywiście wygląda?
Prawda jest taka, że finansowo jesteśmy jednym z najlepiej stojących miast w Polsce, ustępując właściwie jedynie Warszawie. Opłaty podnosimy my, podnoszą je również wszystkie miasta, bowiem zmieniają się warunki działalności finansowej: jest wyższy VAT, więcej kosztuje benzyna, uderza w nas także wzrost o 2 proc. stawki rentowej, bo przecież też zatrudniamy pracowników. Podnosimy te kwoty, bo inaczej się nie da. Do zmieniających się warunków finansowych muszą się dostosować firmy, a samorząd się od nich w tej kwestii w niczym nie różni.