Gdzie jest nasz salon?
Na Rynku dzieje się dużo, ale najczęściej nie ma to już nic wspólnego z prestiżem. Pojawiają się na nim w większości turyści – za dnia – i pijana młodzież nocami. Gastronomia plajtuje. Plac w centrum miasta upada. Takie tezy postawił były prezydent Wrocławia Bogdan Zdrojewski. Czy jego słowa to tylko polityczna rozgrywka, czy może ostatni dzwonek do rozpoczęcia walki o Rynek, by „salon miasta” nie stracił swojego wyjątkowego charakteru?
Nasz raport: przyszłość wrocławskiego Rynku
Gdzie jest nasz salon?
Przez ostatnie 15 lat Rynek był największą chlubą i atrakcją turystyczną stolicy Dolnego Śląska. Dziś Bogdan Zdrojewski, były prezydent Wrocławia, mówi, że nadszedł ostatni moment jego ratowania. Uważa, że jeśli obecne władze nie zmienią swojej polityki, wrócimy do czasów, gdy Rynek był ciemny, niebezpieczny, brudny, mało atrakcyjny zarówno dla mieszkańców, jak i dla turystów. Wywiad, którego Zdrojewski udzielił Beacie Maciejewskiej, wywołał polityczną burzę, bowiem obecny prezydent miasta, Rafał Dutkiewicz, po prostu nie mógł nie zareagować. Doszło zatem do bezprecedensowej walki obu polityków na łamach mediów. Ale tezy Zdrojewskiego wymusiły dyskusję na temat tego, co dzieje się z Rynkiem i jaka czego go przyszłość.
Plac według planu
Dyskusji o Rynku nie sposób zacząć inaczej niż przypominając, jakie zasady jego funkcjonowania wprowadził Bogdan Zdrojewski i jego ekipa tuż po zakończeniu remontu. Kluczowe było założenie, że to miejsce musi tętnić życiem przez całą dobę. W efekcie ustanowiona została reguła, że może się tu znaleźć maksimum 10 proc. usług finansowych, 15–20 proc. usług urzędowych, do 30 proc. usług handlowych, takich jak moda czy sztuka, a reszta ma być przeznaczona dla gastronomii. Druga zasada mówiła o tym, że centrum miasta musi mieć dwa rodzaje mieszkańców: własnych, ale również turystów, stąd lokowanie w jego okolicach hoteli i pracowni artystycznych. Wreszcie trzecia zasada: pilnowanie, żeby Rynek był atrakcyjny dla każdej grupy wiekowej.
Salon umiera…
Jak to wygląda dzisiaj? Zdaniem byłego prezydenta dwie kluczowe kwestie, czyli ogromna liczba sklepów sprzedających alkohol na Starym Mieście oraz ograniczanie ruchu kierowców w jego okolicach powodują upadek „salonu miasta”. – W 1995 roku uzależniliśmy liczbę miejsc w ogródkach piwnych od liczby posiadanych „oczek” toaletowych w środku lokalu, a dziś ta zasada została dramatycznie złamana! Ogródki się nadmiernie rozrosły, młodzi ludzie kupują wódkę w okolicznych sklepach, zamawiają piwo i pod stołem dolewają mocniejszy alkohol. Restaurator zysku z tego nie ma, za to okoliczne bramy i przejścia śródrynkowe są zabrudzone – opowiadał we wspomnianym już wywiadzie dla „Gazety Wyborczej Wrocław” były prezydent Wrocławia. – Likwidacja ruchu okrężnego wokół pl. Solnego zwiększyła bezsensowny ruch w obrębie kilku ulic przyległych, zmniejszyła szansę pokazania Rynku turystom mającym mało czasu, spowodowała znaczny spadek atrakcyjności punktów gastronomicznych na Solnym oraz usług w bezpośredniej bliskości pl. Gołębiego – dodał.